***
Horiszjo i Szenue szybko kierowali się w stronę obozu. Gdy
świt był bliski wyczuli swoimi wyczulonymi zmysłami dym z ogniska.. Horiszjo
szukał wzrokiem na horyzoncie smużki dymu. Szenue wskazał palcem.
-Tam.
Popatrzył we wskazanym kierunku. Daleko w oddali widać było
szarą, pionową wstęgę.
Horiszjo zaklął.
-Niech tylko dostanę się do obozu. Popamiętają mnie!
-Spokojnie przyjacielu. Nic na razie nie możemy zrobić.
Pogonili konie. Zmęczone zwierzęta parsknęły oburzone
brutalnym traktowaniem. Jak na skrzydłach pokonywali wąwozy i rzeki. Po kilku
kilometrach ograniczyli się do powolnego truchtu w końcu zatrzymali się
nieopodal stromego wzgórza. Mrużąc oczy mogłoby się dopatrzyć pasące na halach
owce. Zziajane konie wdzięczne za tą krótką przerwę sapały głośno, ich boki
drżały przy każdym oddechu. Szenue spojrzał na nie z kwaśną miną.
-Konie nie wywiozą nas na górę, padną w połowie.
-Wiem.
Horiszjo zsiadł z konia i popatrzył zwierzęciu w oczy.
Chwycił za uzdę i pogłaskał, by go uspokoić.
-Trafisz do domu? Trafisz koniku?
Pogłaskał go po chrapach. Zwierze popatrzyło na niego
ciemnymi, mądrymi oczami.
-Co chcesz zrobić?
-Jak najszybciej dostać się na to wzgórze nie zamęczając
przy tym koni?- Poklepał się po udzie-Na własnych nogach przyjacielu.-
Uśmiechnął się drapieżnie- A w zasadzie na łapach. Czterech.
-Nie musisz mi drugi raz mówić.
Zeskoczył z konia i zaczął się rozbierać. Horiszjo zrobił to
samo. Złożyli ubranie w ciasny tobołek i schowali do juków. Pogonili konie
mocnym klapnięciem w zad.
-Do zobaczenia w obozie.
Szenue nie czekając na odpowiedź z nadludzką szybkością
pobiegł przed siebie. Po chwili do uszu Horiszjo doleciało głośne wycie.
Uśmiechnął się szeroko i ruszył do przodu. Przyśpieszył do ostrego sprintu i
pozwolił, by jego druga, dziksza natura wzięła górę nad jego ciałem.
Został wyrzucony do przodu przez moc przemiany. Owa siła
sprawiła, że ciało Horiszjo wybuchło ostrym, jasnym światłem. Po kilku
sekundach w powietrzu opadł na ziemie w postaci wielkiego, czarnego basiora.
Zawył głośno oznajmiając swą obecność.
Przez chwilę rozkoszował się stanem, w jakim się znalazł.
Lubił tę część swojej natury, pozwalała mu poczuć się wolnym i patrzeć na świat
w nowy sposób. Jego zmysły były jeszcze bardziej wyczulone niż w zwykłej,
ludzkiej postaci. Każdy zapach, dźwięk czy ruch nie mógł umknąć jego uwagi.
Widział, słyszał i czuł wszystko w pobliżu kilkudziesięciu kilometrów. Węsząc z
zapałem i entuzjazmem wyczuł dziwny, gorzki zapach charakterystyczny tylko dla
jednej rasy. Łowców.
Zatrzymał się gwałtownie wbijając ostre pazury w ziemię.
Zaczął szukać swoimi wszystkimi zmysłami wroga. Wyczuł ich w odległości kilku
kilometrów od siebie. Warcząc wściekle pobiegł w ich stronę. Żądza mordu
kierowała jego instynktem.