piątek, 27 grudnia 2013

Stukostrachy. Stephen King


Na początku nie miałam czasu jej czytać bo miałam wiele innych książek, które wydawały mi się ciekawsze, potem wzięłam ją na wakacje, ale to nie była dobra decyzja, bo wiele się działo i zajmowała tylko miejsce w walizce... W końcu po dluugim czasie wzięłam się za czytanie i... książka okazała się naprawdę interesująca! Na początku średnio wciąga ale potem... nie można się oderwać, a książka jest naprawdę gruba. Miałam problemy z oderwaniem się od niej, a długie czytanie bez przerw jest naprawdę męczące.

Nigdy nie lubiłam książek, gdzie występuje dużo bohaterów człowiek się gubił... King po mistrzowsku wprowadza następne postaci, których losy gładko i naturalnie się splatają. 
Zakończenie jest według mnie najlepsze, takie jak lubię. Naprawdę polecam                                                 przeczytanie tej książki, choćby ze względu na pisarza w końcu King to king.
                                                                            Moja ocena: 6,5/ 10

piątek, 20 grudnia 2013

W te nadchodzące święta życzę...


To właśnie tego wieczoru, 
gdy mróz lśni, jak gwiazda na dworze, 
przy stołach są miejsca dla obcych, 
bo nikt być samotny nie może.

To właśnie tego wieczoru,
gdy wiatr zimny śniegiem dmucha,
w serca złamane i smutne
po cichu wstępuje otucha.

To właśnie tego wieczoru 
zło ze wstydu umiera, 
widząc, jak silna i piękna 
jest Miłość, gdy pięści rozwiera.

To właśnie tego wieczoru, 
od bardzo wielu wieków, 
pod dachem tkliwej kolędy 
Bóg rodzi się w człowieku.

Emilia Waśniowska

Moi drodzy! Za niedługo będzie rok jak jestem w tym naszym blogowym świadku. Chciałam wam podziękować za każde przeczytane przez Was słowo, za każdy komentarz. To dzięki Wam ten blog istnieje. W te nadchodzące święta chcę Wam życzyć wszystkiego co najlepsze, spokoju ducha, wewnętrznej siły. Dystansu do siebie i do otaczającego Was świata. Mam nadzieje, że następny rok będzie równie owocny i inspirujący jak ten obecny. Wesołych Świąt Kochani!

Więzy krwi 4

-Pomóż mi! Musimy się śpieszyć, nie chce wylądować w lokalnym więzieniu.
Aaron popatrzył z dezaprobatą na wysokiego, przystojnego mężczyznę.
-Te romanse kiedyś cię pogrążą.
-Ale jakie romanse. Ha! Przyjacielu, watro było.- Uśmiechnął się do Aarona i zamaszystym ruchem zasunął suwak torby.
-Warto czy nie warto skutek jest taki, że zbiry tatusia twojej panny szukają cię po mieście.
Jim z nonszalancją wygładził włosy.
-Byłem w gorszych opałach. Gdzie twoja siostra?
-Na dole.
Jim wziął swoją torbę, pogasił światła hotelowego pokoju i zszedł w ślad za Aaronem do holu. Cecil na ich widok wstała z fotela i podeszła do brata. Spojrzała na Jima.
-Och droga Cecil. Jak zwykle coraz piękniejsza.- Ucałował ją w dłoń.
-Daruj sobie te bajeczki.- Chłodnym tonem zbyła go, lecz Jim, koneser kobiet uśmiechnął się zniewalająco i poprawił pasek torby. Cecil zlustrowała go dokładnie. Gdy jej oczy zatrzymały się na torbie zapytała:
-Przed kim tym razem?
-Przed ludźmi konsula.
Cecil machnęła ręką i z dezaprobatą popatrzyła na brata.
-Gdzie teraz?
-Do hangaru, tam czeka samolot.
Jim wyprężył się dumnie: - To mój. Jedna wytworna dama dała mi go w prezencie.
-Nie taka wytworna jak się z tobą przespała.
Jim syknął.- Takie zjadliwe słowa z ust takiej słodkiej istotki nie przystoją. Tss, zostaw swój żar na później.
-Idiota.
Ukłonił się głęboko. -Do usług.
Aaron popatrzył na nich niespokojnie. Jego but wystukiwał jakiś niespokojny rytm.
-Chodźmy, nie chce tu dłużej zostać.

Szybko wyszli na dwór. Ciepłe powietrze uderzyło ich w twarz zalewając płuca i wyciskając pot z czoła. Nie bacząc na niedogodności skierowali się w stronę odległych, dużych budynków stojących na krańcach miasta. Drogę wśród ciemnej nocy oświetlały im ustawione co kilka metrów marne lampy.

sobota, 14 grudnia 2013

Więzy krwi 3

Cztery postaci przycupnięte na skraju urwiska obserwują niewielkie miasto schronione pod szklaną kopułą. Ich czarne, poszarpane płaszcze łomotają na wietrze, a kaptury osłaniają twarze.
-Jest tu?
Jeden ze stworów poruszył się niespokojnie  wdychając głęboko powietrze, jego kocie oczy przymknęły się na chwilę kryjąc czarci blask.
-Tak. Wyczułbym go nawet gdyby schronił się pod ziemią. Śmierdzi ludzką krwią.
-Tym lepiej. Ludzkich łatwiej złapać.
Stwór mruknął coś w odpowiedzi, nie przekonany. Wstał szybko depcząc i tak już ubogą roślinność. Jeden z pobratymców kucający przy ziemi skierował swe jasno płonące oczy na towarzysza.
-Co teraz?
-Idziemy po człowieka.

Najwyższy ze stworów rozłożył swój czarny płaszcz, który okazał się dużymi, poszarpanymi skrzydłami. Wzbił się w powietrze wywołując małe zawirowania pełne drobinek lodu. Reszta towarzyszy poszła za jego przykładem. Grupka stworów mając rozłożone wyglądała jak wielka, burzowa chmura. Faktura ich skórzanych skrzydeł przypominała skórę węza mieniąc się mdłymi kolorami i lekko odbijając księżycową poświatę. Mroczna, wężowa chmura skierowała się w stronę jasno oświetlonego miasta.

piątek, 6 grudnia 2013

Więzy krwi 2

Chociaż przed biurkiem stały dwa zachęcająco wyglądające fotele mężczyzna nie zaprosił ich by usiedli. Z tępym wyrazem twarzy wklepywał coś w klawiaturę komputera. Aaron chrząknął cicho chcąc zwrócić uwagę urzędnika. Mężczyzna popatrzył na nich znudzonym wzrokiem.
-Nazwisko?
-Aaron i Cecil Natel.
-Macie oboje skończone dwadzieścia pięć lat?
-Tak.
Gdy urzędnik skrupulatnie wpisał wszystko do komputera, wyciągnął z szuflady dwie, zielone opaski.
-Oto wasze przepustki. Macie pozwolenie na przebywanie w tym mieście przez trzy tygodnie. Jeśli złamiecie obowiązujące tu prawo zostaniecie doprowadzeni przed sąd i ukarani. Zrozumiano?
Gdy przybysze pokiwali głowami urzędnik wręczył im opaski. Znudzonym tonem powiedział:
-W imieniu władz miasta Raratuk życzę państwu miłego pobytu.
Pstryknął palcami, a zza drzwi wyszedł żołnierz by zaprowadzić ich na dwór. Bez słowa otworzył im drzwi i wypchnął na zewnątrz. Nim Cecil zdążyła odzyskać równowagę drzwi zamknęły się z hukiem.
-Gościnni to oni nie są.
Aaron uśmiechnął się w odpowiedzi. Ściągnął płaszcz, który ciążył mu przemoczony do suchej nitki. Założył opaskę na rękę.
Szklana kopuła wybudowana nad miastem sprawiała że mimo zimna panującego na zewnątrz temperatura powietrza wewnątrz wynosiła dwadzieścia pięć stopni Celsjusza. Mieszkańcy bez przeszkód mogli nosić cienkie ubrania. Jedynym minusem kopuły było to, że powietrze musiało być wtłaczane. Ludzie oddychając musieli wciągając w płuca suche, stojące w miejscu powietrze.
Aaron odetchnął głęboko rozkoszując się ciepłem rozchodzącym się po całym ciele.
-Gotowa?
-Tak.

Schodząc ze schodów wmieszali się tłum miasta.

wtorek, 26 listopada 2013

Więzy krwi

Mroźny, mocny wiatr szarpie ubraniami dwóch wędrowców. Zimne podmuchy wdzierają się do oczu i nosa powodując dreszcze. Przybysze czują głębokie pomrukiwania okolicy, to miejsce ich nie chce, wysyła nieme groźby. Przyspieszają prąc przed siebie z oślim uporem. Ubrania łomotają na wietrze co upodabnia ich do dużych, groteskowych ptaków. Drobna kobieta przystaje, by odgarnąć mokre kosmyki z twarzy.
-Aaron!
Mężczyzna posłał kobiecie pytające spojrzenie.
-Popatrz.
Aaron spojrzał we wskazanym kierunku. Zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Daleko na horyzoncie, wśród burzy i zawiei zobaczył postać kierującą się w ich stronę. Impulsy jakie wysyłała sprawiały, że czuł na sobie zimne, mokre macki. Wziął kobietę pod rękę i pociągnął za sobą zmuszając ją do biegu.
-Co to jest?
-Nie wiem Cecil.
Kobieta zadrżała. Aaron wyczuwając, że to nie tylko zimno przytulił siostrę. Wyszeptał jej w mokre włosy tylko jedno słowo:
-Biegnij!
Chwycił ją za rękę i począł biec w stronę miasta majaczącego w oddali mamiąc obietnicą ciepłego jedzenia i suchego pokoju. Mężczyzna kierowany impulsem, odwrócił się za siebie. Przystanął zdziwiony gdyż po zjawie nie było śladu. Na horyzoncie widać było tylko ciemne góry i kilka marnych, niskich drzew. Cecil krzyknęła cicho. Zjawa pojawiła się nagle jakby wyszła z pod ziemi. Aaron zaklął siarczyście, nie uwzględnił nierówności terenu, a tymczasem istota pokonała połowę dystansu zbliżając się do nich niebezpiecznie szybko.
-Nie uciekniemy jej.- W głosie Cecil słychać było grozę. Popatrzyła na brata oczami szeroko otwartymi ze strachu. Zawierzając swój los bogom Aaron zdjął z ramienia półautomatyczny karabin. Przystawił go do policzka by móc swobodnie mierzyć i odblokował broń. Na szeroko rozstawionych nogach czekał aż zjawa zbliży się do nich na odległość strzału. Po chwili zauważył, że sytuacja zaczęła się zmieniać. Postać zamiast zbliżać się do nich w zatrważającym tempie przystanęła jakby nasłuchując. Zaczęła biec jakby przed czymś uciekając. Do uszu podróżnych doszedł ostry, nasycony strachem skrzek. Aaron i Cecil sapnęli ze zdziwienia, gdy na horyzoncie pojawiła się kula błękitnego ognia kierując się śladem zjawy. Szybko ją dogoniła i pochłonęła, wybuchając dziesięć metrów w górę. Dwie istoty walczyły ze sobą zawzięcie powodując małe wybuchy okolicznych zasp. Gorący pochodzący od kuli ognia wiatr uderzył Cecil zwalając ją z nóg.
-Co to jest?!
Aaron próbując przekrzyczeć tumult związany z walką i zawieruchą wyciągnął do niej dłonie pomagając wstać.
-Nie wiem!!

Cecil nie usłyszała choć byli blisko siebie. Przytuliła się do brata szukając wsparcia i otuchy. Stali objęci po środku zawiei, szarpani na przemian przez mroźny i gorący wiatr. Gdy burza osiągnęła apogeum ryk wiatru był tak potężny, że Aaron był pewny, że zaraz zginą. Przytulił się mocniej do Cecil chcąc dać jej jak najwięcej ciepła i uchronić przed wiatrem i śniegiem wdzierającym się pod ubranie. Naraz pośród huku usłyszeli głośny, powodujący ból głowy krzyk. Cecil skrzywiła się i zatkała uszy dłońmi chcąc ograniczyć nieprzyjemny hałas. Skrzek unosił się jeszcze parę sekund i zakończył jedną, drżącą nutą. W tym samym momencie burza ucichła. Aaron zachwiał się nieprzygotowany na nagły brak bodźców atakujących ich z każdej strony. Rozejrzał się wokoło szukając walczących istot, jednak w momencie w którym zniknęła burza zniknęli i oni. Cecil otrzepała ubranie i popatrzyła wyczekująco na brata. Wziął ją za dłoń i pociągnął w stronę nadal odległych i kuszących zabudowań. Bez słowa, w milczeniu, po kilku godzinach dotarli do głównej bramy miasta. Nim weszli zostali zatrzymani przez dwóch strażników i doprowadzeni do budynku mieszczącego się zaraz za bramą. Jeden z mężczyzn zapukał w grube, metalowe drzwi i otworzył je jednym pchnięciem. Aaron i Cecil zostali zaprowadzeni do urzędnika miasta trudniącego się spisem ludności.

Hejka!

Niedawno zaczęłam pisać opowiadanie pod tytułem Więzy krwi.
Mam nadzieje, że będzie się wam podobało. Swoje opinie piszcie w komentarzach.
:)

niedziela, 10 listopada 2013

Thor- Wolfgang Hohlbein

Zawsze lubiłam książki o bogach nordyckich, dlatego z chęcią wzięłam się za czytanie. Według mnie ta książka jest jedną z lepszych jakie czytałam. Sam początek powala, a potem jest jeszcze lepiej. Na dokładkę możemy się nią długo delektować bo ma aż 860 stron!

Trafiamy w sam środek burzy śnieżnej, obok nas stoi mężczyzna, który nie wie kim jest i jak się tu znalazł. Nie podejrzewa, że jest potężnym Thorem- bogiem burzy i płomieni...
Spotyka na swej drodze piękną kobietę i jej córkę, razem stawiają czoła przeciwnością losu i kłopotom. Krok w krok niby strażnik podąża za nimi wielki basior rozszarpując ich wrogów jakby były szmacianymi lalkami....
                                                                                                                             Moja ocena: 7,5/10

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 4 cz.5


***
-Gdzie jedziemy? Do twojej wioski? Będę szczęśliwa móc zobaczyć miejsce twojego dzieciństwa. Nie musisz się martwić, łowcy nie dowiedzą się niczego… Nie powiem im choćby nie wiem, co.
-Nie jedziesz ze mną.
-Co?
Eleni zatkało. Nagle jej dobry humor gdzieś uleciał.
-Jak to? Co takiego zrobiłam, że nie mogę…
Przerwał jej.
-Ty nic, ale tobie mogą coś zrobić. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, jakie są wilkołaki. Nie wszyscy są tacy jak ja czy Szenue.
Popatrzyła na niego. Szenue wyczuwając jej wzrok podniósł głowę. Szybko odwróciła się z powrotem i pogoniła trochę konia by zrównać się z Horiszjo.
Chociaż nigdy nie jeździła konno, tę klacz prowadziło się wspaniale. Była posłuszna na każde nawet najbardziej nieporadne polecenia Eleni. Nazwała ją Złocistą ze względu na piękne zabarwienie klaczy.
-W takim razie gdzie mnie zabierasz?
-Do mojego bardzo dobrego przyjaciela. Ma wielki dom w mieście zwanym Minos. Będziesz tam miała luksusy, jakich nie miałaś w wiosce.
-Myślisz, że tylko na tym mi zależy? Pytałeś mnie w ogóle o zdanie, co ja na ten temat myślę?
Mina Horiszjo była zacięta.
-Nie mam, co z tobą zrobić. Takie rozwiązanie sprawy wydawało mi się najrozsądniejsze.
Eleni prychnęła.
-Jestem już dorosła, mogę za siebie odpowiadać.
-Już te słowa świadczą, że jest inaczej.
-A niech Cię Horiszjo!
Ze złością spięła konia do galopu. Chciała pobyć trochę sama, z dala od irytującego ją wilkołaka.
-Ibrahimie jedź za nią.
Chłopak kiwnął głową i pojechał za dziewczyną.

***
-Eleni! –Wskazał palcem- Popatrz!
Obrażona dziewczyna od niechcenia spojrzała we wskazanym kierunku. Jej oczom ukazał się nieznany dotąd widok.
-Co to jest?
Horiszjo uśmiechnął się tajemniczo.
-Minos.
-To jest miasto?
Zdziwiona Eleni przyjrzała się uważniej. Za nic w świecie nie podejrzewałaby, że ta dziwna, prostokątna budowla na horyzoncie jest miastem.
-Rozumiem twoje zdziwienie. Minos zbudowane jest na ruinach starej warowni, jeszcze teraz można znaleźć wiele podziemnych tuneli i starych budowli.
-To musi być niezwykłe, mieszkać na kurhanie starych czasów.
Horiszjo spoważniał, jego wzrok spowiła mgła.
-Otóż to Eleni.
Spiął konia do kłusa, Eleni zrobiła to samo. Gdy go dogoniła powiedział:
-Wieczorem będziemy w mieście.
Jechali w milczeniu kila minut. Eleni nie smuciła się rychłym rozstaniem. Jeszcze do teraz wrzał w niej tłumiony gniew. By odegnać myśli od drażliwych tematów zapytała:
-Dlaczego twoja wataha nie poszła z nami?
-Ponieważ wzbudzalibyśmy niepotrzebne zainteresowanie. Już teraz wiele ryzykuje jadąc z tobą.
Dziewczyna się zamyśliła.
-To, dlaczego do mojej wioski wjechaliście wszyscy?
Uśmiechnął się i popatrzył na nią czarnymi oczami. Eleni zaparło dech w piersiach od tego widoku.
-Twoja wioska jest mała, nie przyciąga uwagi.
-A mimo wszystko nas znaleźli.
Horiszjo przytaknął. Dziewczyna z rumieńcami na twarzy zapytała:
-Dlaczego twoje oczy zmieniają kolor?
-Co?
-No pytałam…
-Wiem, o co pytałaś. Zdziwiłem się tylko, że zwróciłaś na to uwagę. Nie wiele ludzi to zauważa.
-Mówisz tak jakbyś nie był jednym z nich.
-Bo nie jestem.
Ta krótka odpowiedź zmieszała Eleni. Już nic więcej nie mówiła. Przez resztę dnia jechali w milczeniu aż do bram miasta.
Eleni zatrzymała się przed bramą. Podziwiała grube, szare mury i masywne drzwi. Zsiadła z konia i dotknęła jednego z metalowych zawiasów.
-Ogromne prawda? Drzwi mają wysokość trzech mężów postawionych jeden na drugim i grubość jednego z nich.
Dziewczyna popatrzyła na Horiszjo, jej oczy błyszczały. Wilkołak kierowany impulsem zbliżył się do dziewczyny.
-Mury mają podobno grubość trzech łokci.
Eleni się zaśmiała.
-Widzę, że znasz się na murach.
Odpowiedział jej uśmiechem. Dziewczyna zarumieniła się delikatnie. Jego bliskość ją oszałamiała, drżały jej nogi. Nagle zrobiło się jej smutno. Przytuliła się do niego i zapłakała w koszule.
-Nie płacz Eleni, wrócę po Ciebie. Obiecuje.
Popatrzyła na niego zapłakanymi oczami.
-Będę czekać.
-Ja też.
Podniósł Eleni i delikatnie pocałował. Dziewczyna przestała płakać z wrażenia i przytuliła się do niego. Po chwili obudził się w niej nieznany jej dotąd żar. Wplotła dłonie we włosy Horiszjo i mocnej przycisnęła się do niego. Poczuła jak się uśmiecha, i odwzajemnia pocałunek.
Po nieskończenie długiej chwili Horiszjo oderwał się od Eleni. Oparła czoło na jego piersi. Wtulona w niego zapytała:
-Gdy wejdziemy za ta bramę ta chwila się skończy. Prawda?
-Może i tak. Ale ile jeszcze takich chwil przed nami!
Postawił ją na ziemi.
-Chodź już późno.

Trzymając w jednej ręce lejce koni, a w drugiej dłoń Eleni weszli do miasta.

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 4 cz.4


***
Eleni usłyszała podniesione gromkie głosy. Wyprostowała się i wytężyła słuch by lepiej słyszeć. Nic nie mogła zrozumieć, mężczyźni mówili za szybko. W końcu się poddała. Opadła z powrotem na ziemię i dała się omamić odrętwieniu, w którym była już kilka dobrych dni. Jej oczy zaszły mgłą obojętności.
Próbowała już raz uciec, ale nie zdążyła pokonać nawet kilkaset metrów, jak jeden z mężczyzn złapał ją w pół i zataszczył do namiotu. Od tej pory przed namiotem stał jeden z nich czy to w dzień czy w nocy.
Pragnęła porozmawiać z Horiszjo  zapytać go o to wszystko, lecz wciąż go nie było. Nawet przez kilka dzień lub dwa nie widziała Szenue, musiał znowu gdzieś pójść. Eleni wydawało się, że wilkołak ją unika, jakby bał się jej przestraszonych oczu.
                                                                            ***

Przed namiotem dziewczyny ktoś stanął. Eleni nie mogła rozpoznać głosów rozmówców, wyłapała tylko swoje imię. Było jej to obojętne. Pragnęła tylko porozmawiać z kimś, kto mógłby jej wytłumaczyć. Próbowała złapać Ibrahima, lecz ten unikał jej jak ognia. Podejrzewała, że dostał od Szenue cięgi i to ostre. Czuła wyrzuty sumienia, przez nią Ibrahim podpadł.
Westchnęła.
-Nad, czym rozmyślasz?
Eleni poderwała głowę i popatrzyła na przybysza. Nie wiele jednak mogła zobaczyć gdyż słońce świeciło jej w oczy a jego twarz pozostała w głębokim cieniu.
Jej oczy rozbłysły, gdy ten wszedł głębiej do namiotu i klapy opadły zasłaniając rażące światło. W półmroku rozpoznała długie, jasne włosy, mocną sylwetkę i przede wszystkim piękne, złociste oczy. Wyrwała się do przodu i przytuliła Horiszjo. Jej drobnym ciałem wstrząsnął szloch. Mężczyzna się zaśmiał i pogłaskał ją po głowie.
-Takiego powitania się nie spodziewałem.
Eleni oderwała się od niego i wściekłym ruchem ręki wytarła łzy.
-I też nie powinieneś.
Uderzyła go pięścią w pierś.
-Nic mi nie powiedziałeś! Jechałam sobie z wami szczęśliwa, że już mi nic nie grozi, a tymczasem chroniły mnie bestie! Bestie słyszysz?!
Horiszjo wysłuchał ją w milczeniu. Jej nagły wybuch nie zrobił na nim wrażenia.
-Co tak patrzysz?! Powiedz coś!
-A, co mam powiedzieć? Masz rację. Całkowitą.
Eleni westchnęła, usiadła z powrotem na ziemi. Horiszjo kontynuował:
-Jakże mógłbym Ci cokolwiek powiedzieć? Twoja reakcja mówi sama za siebie.
Usiadł naprzeciwko niej. –Powiedz, boisz się mnie?
Popatrzyła na niego swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
-Tak.
Odparła. Horiszjo westchnął.
-No właśnie. Ludzie się nas boją. A nie powinni. Czy widziałaś kiedykolwiek żebym zrobił coś złego jakiemuś człowiekowi?
Eleni się zawahała.
-No właśnie. Nigdy nic nie zrobiłem żadnemu człowiekowi..
-A… tym nad rzeką?
Popatrzył na nią krzywo.
-Chcieli Ci zrobić krzywdę. Miałem im na to pozwolić?
Spuściła wzrok. –Nie, przepraszam.
-Jesteśmy tym, kim jesteśmy. Nie mamy na to wpływu. Lecz wiedz, że staramy się pracować nad naszą naturą.
-Co robiliście w mojej wiosce? Nikt mi nie chce nic powiedzieć.
Horiszjo się uśmiechnął. Wyczuł, że Eleni już się trochę uspokoiła.
-Jest taka wioska… Położona między trzema górami…
Oczy dziewczyny ożywiły się.
-Góry trzech bogiń?!
-Otóż to. Jak już mówiłem jest tam taka wioska bardzo dobrze ukryta i bardzo dobrze chroniona.
-Twoja… wioska?
Powiedziała do niego miękkim głosem. Kiwnął głową.
-Wychowałem się tam i uczyłem się żyć z moją wilczą naturą, tak jak każdy w tym obozie.
-Czemu nigdy o nim nie słyszałam? Nie ma nawet najmniejszych wzmianek w żadnej z legend…
-Musimy się ukrywać. Gdyby łowcy się dowiedzieli gdzie żyjemy…
Pokiwał smutno głową.
-… nie zostałby kamień na kamieniu.
-Rozumiem. Tam zmierzacie. Tak? A ci wszyscy ludzie to twoje stado?
-Wataha- poprawił ją- stadem nazywamy całą społeczność wilkołaków. Watahą-kilkunastoosobowy oddział złożony z bliskich sobie wojowników. Ufamy sobie bezgranicznie. To ważne. Oddałbym swoje życie w ręce Szenue bez wahania.
Eleni pokiwała w zamyśleniu głową.
-Tyle informacji… spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba.
Uśmiechnęła się do niego. Odwzajemnił uśmiech.
-Zostawię Cię teraz samą. Przyjdę po Ciebie wieczorem. Wyruszamy po zachodzie słońca.
Spróbował pogłaskać ją po policzku, lecz się uchyliła. Horiszjo ją zaskoczył, a w niej odezwał się jeszcze niedawny strach. Popatrzył na nią smutnymi oczami. Zabolała go jej reakcja. Opuścił rękę i wyszedł bez słowa na zewnątrz.


wtorek, 8 października 2013

Rozdział 4 cz.3

***
Eleni usiadła na ziemi i rozmasowała obolałe nogi. Jęknęła.
-Nie jestem przyzwyczajona do wędrówek po lesie. Ciągłe trzeba uważać by nie skręcić kostki.
Ibrahim się uśmiechnął.
-Już niedaleko. Następnym razem będę pamiętał, że nie jesteś przyzwyczajona do tak długich spacerów.
Dziewczyna się zaśmiała.
-Spacerów? To był morderczy marsz. Nie nadajesz się na towarzysza podróży.
Podał jej dłoń.
-Chodź. Już naprawdę niedaleko. Jak dotrzemy na miejsce to obiecuję Ci, że znajdę dla Ciebie kilka słodkich jagód.
Eleni wstała. -Nie ma, co Ibrahimie umiesz przekonywać.
Z westchnieniem poczłapała za nim.
Szli kilka minut w milczeniu. Ibrahim przez ten czas ukradkiem zerkał, na Eleni.
-O, co chodzi?
-Co?
-Patrzysz na mnie cały czas. Więc pytam, o co chodzi?
Chłopak myślał przez chwilę zanim zadał pytanie.
-Jak poznałaś naszego wodza?
Eleni popatrzyła na niego zdumiona.
-Nie wiesz? Horiszjo odbił mnie z rąk łowców.
Ibrahim się zamyślił.- On niewiele mówi. Nie dzieli się z nami swoimi myślami.
Dziewczyna z duchu przyznała mu racje. Ona w zasadzie wiedziała o Horiszjo więcej niż jego żołnierze. Nie dopuszczał do siebie nikogo, zwłaszcza jej. Zamykał się w sobie.
-Gdzie zmierzacie?
-Co?
-Dobrze słyszałeś. Trudno mi uwierzyć, że jesteście grupką ludzi polującą na zwierzęta w okolicznych lasach. Nie jesteście także łowcami to oczywiste. Wydaję mi się, że żołnierzami Samosa też nie. Więc kim?
Ibrahim się zmieszał.
-Musisz zapytać o to Horiszjo. Ja nie mogę Ci nic mówić pod groźbą… bardzo niemiłych konsekwencji.
Eleni prychnęła. Próbowała wypytać chłopaka o jakieś szczegóły, lecz on był posłuszny swojemu wodzowi lub… bał się kary, jaka by go spotkała. Widząc, że nic nie wskóra kopnęła ze złością patyk leżący na leśnej drodze. Była przygnębiona i zdezorientowana. Nikt jej nic nie mówił. Wszyscy zachowywali dystans wobec niej. No może oprócz Ibrahima. Chłopak zadawał się stać z boku nie przesiadywał z innymi, chadzał własnymi drogami. Często towarzyszył jej na spacerach i zabawiał wesołą rozmową. Zdawał się oddychać z ulgą, gdy oddalał się od reszty grupy. Eleni mu się nie dziwiła sama odbierała ich jako ponurych i milczących.
-Kiedy wróci Horiszjo?
Chłopak pokręcił przecząco głową. Eleni mogła się domyślić, że jej nic nie powie.
Westchnęła. Horiszjo razem z Szenue z tajemniczymi minami odjechali na swych koniach. Było to już kilka długich dni temu… tęskniła za nim. Kojarzył się jej z dawnym życiem.
Ibrahim zatrzymał się nagle, Eleni, która szła za nim wpadła na niego.
-Co się dzie…
Odwrócił się gwałtownie i popatrzył na nią rozbieganymi oczami. Eleni nie wiedziała o co chodzi. Obóz był rzut kamieniem od nich, nic im nie groziło.
-Chodź, musimy stąd iść.
Chwycił ją brutalnie za ramię.
-Au! Puść mnie. Nigdzie nie idę.
Wyrwała się, z jego uścisku i poszła w stronę obozu. Zauważyła małe zbiorowisko na jego skraju. Podeszła zaciekawiona. Czuła za sobą czujną obecność Ibrahima, ale ten nie próbował jej już zatrzymać. W przerwie między mężczyznami zauważyła nienaturalnie dużego wilka wielkością przypominał kuca. Zdziwiła się, że nikt nie atakuje bestii. Jeden zdawał się mówić do wilka, ale dziewczyna nie próbowała zrozumieć słów, jej uwaga była skupiona na szarym wilku.
Wilk po chwili zmienił się w jasną kulę, a następnie w… Szenue. Stał nagi w kółeczku wojowników, rozmawiał z jednym z nich. Z twarzy Eleni odpłynęła cała krew, instynkt podpowiadał jej tylko jedno: ucieczkę. W gwarze rozmów wyłapała imię Horiszjo, ale była zbyt przerażona żeby zareagować. Zaczęła się cofać w stronę lasu, Szenue zobaczył jej przerażony wzrok i wyraz twarzy. Uświadomił sobie, że go widziała. Próbując przekazać jej wzrokiem, że nic jej nie grozi począł się do niej zbliżać. Eleni odwróciła się napięcie i zaczęła uciekać. Słyszała jak tamci wołają ją i innych by ją złapali. Biegła tak szybko, że włosy fruwały jak szalone wokół jej głowy. Nie dotarła nawet do linii drzew, gdy ktoś złapał ją wpół. Krzyknęła. Poczęła bić pięściami i kopać. Walczyła z zaciekłością godną lwa. Przeciwnik był jednak silniejszy, trzymał ją jak w imadle.
-Przestań, bo zrobisz sobie krzywdę. Przestań, słyszysz?!- To był Szenue, trzymał ją jak małego szczeniaka.- Nic Ci nie grozi. Jak bym chciał Cię zabić już byś dawno nie żyła.
Eleni uspokoiła się trochę. Zwisła bezradnie w jego ramionach.
-Teraz Cię puszczę, dobrze? Ale proszę nie uciekaj. I tak Cię dogonimy.
Dziewczyna pokiwała głową. Trzęsła się ze strachu.
Postawił ją delikatnie na ziemi. Usłyszała innych, jak biegli w ich stronę. Była zbyt wstrząśnięta, aby rozpoznać kogokolwiek. Stała bezradnie z opuszczonymi rękami i szeroko otwartymi oczami.
-Weź ją do namiotu i pilnuj. Jest w szoku.
Poczuła na ramieniu dłoń, która lekko ją popchnęła. Bez przeszkód pozwoliła zaprowadzić się Ibrahimowi do namiotu.
Mężczyźni szeptali między sobą. Ich niespokojne i prześmiewcze głosy szumiały jak drzewa na wietrze.
-Przestańcie tyle gadać! Nie tego was uczono. Wracać do roboty, pilnować obóz przed łowcami. I gdzie do cholery moje ubranie?!

Szybko ktoś podał mu nowe odzienie. Narzucił na siebie spodnie i koszule i z naburmuszoną miną poszedł poszukać jakiegoś mocnego trunku.

wtorek, 10 września 2013

Rozdział 4 cz.2

***
Horiszjo i Szenue szybko kierowali się w stronę obozu. Gdy świt był bliski wyczuli swoimi wyczulonymi zmysłami dym z ogniska.. Horiszjo szukał wzrokiem na horyzoncie smużki dymu. Szenue wskazał palcem.
-Tam.
Popatrzył we wskazanym kierunku. Daleko w oddali widać było szarą, pionową wstęgę.
Horiszjo zaklął.
-Niech tylko dostanę się do obozu. Popamiętają mnie!
-Spokojnie przyjacielu. Nic na razie nie możemy zrobić.
Pogonili konie. Zmęczone zwierzęta parsknęły oburzone brutalnym traktowaniem. Jak na skrzydłach pokonywali wąwozy i rzeki. Po kilku kilometrach ograniczyli się do powolnego truchtu w końcu zatrzymali się nieopodal stromego wzgórza. Mrużąc oczy mogłoby się dopatrzyć pasące na halach owce. Zziajane konie wdzięczne za tą krótką przerwę sapały głośno, ich boki drżały przy każdym oddechu. Szenue spojrzał na nie z kwaśną miną.
-Konie nie wywiozą nas na górę, padną w połowie.
-Wiem.
Horiszjo zsiadł z konia i popatrzył zwierzęciu w oczy. Chwycił za uzdę i pogłaskał, by go uspokoić.
-Trafisz do domu? Trafisz koniku?
Pogłaskał go po chrapach. Zwierze popatrzyło na niego ciemnymi, mądrymi oczami.
-Co chcesz zrobić?
-Jak najszybciej dostać się na to wzgórze nie zamęczając przy tym koni?- Poklepał się po udzie-Na własnych nogach przyjacielu.- Uśmiechnął się drapieżnie- A w zasadzie na łapach. Czterech.
-Nie musisz mi drugi raz mówić.
Zeskoczył z konia i zaczął się rozbierać. Horiszjo zrobił to samo. Złożyli ubranie w ciasny tobołek i schowali do juków. Pogonili konie mocnym klapnięciem w zad.
-Do zobaczenia w obozie.
Szenue nie czekając na odpowiedź z nadludzką szybkością pobiegł przed siebie. Po chwili do uszu Horiszjo doleciało głośne wycie. Uśmiechnął się szeroko i ruszył do przodu. Przyśpieszył do ostrego sprintu i pozwolił, by jego druga, dziksza natura wzięła górę nad jego ciałem.
Został wyrzucony do przodu przez moc przemiany. Owa siła sprawiła, że ciało Horiszjo wybuchło ostrym, jasnym światłem. Po kilku sekundach w powietrzu opadł na ziemie w postaci wielkiego, czarnego basiora. Zawył głośno oznajmiając swą obecność.
Przez chwilę rozkoszował się stanem, w jakim się znalazł. Lubił tę część swojej natury, pozwalała mu poczuć się wolnym i patrzeć na świat w nowy sposób. Jego zmysły były jeszcze bardziej wyczulone niż w zwykłej, ludzkiej postaci. Każdy zapach, dźwięk czy ruch nie mógł umknąć jego uwagi. Widział, słyszał i czuł wszystko w pobliżu kilkudziesięciu kilometrów. Węsząc z zapałem i entuzjazmem wyczuł dziwny, gorzki zapach charakterystyczny tylko dla jednej rasy. Łowców.

Zatrzymał się gwałtownie wbijając ostre pazury w ziemię. Zaczął szukać swoimi wszystkimi zmysłami wroga. Wyczuł ich w odległości kilku kilometrów od siebie. Warcząc wściekle pobiegł w ich stronę. Żądza mordu kierowała jego instynktem.