środa, 24 lipca 2013

Rozdział 3 cz.5

***
-Jesteście tutaj, aby nauczyć się fechtunku. Od dzisiaj będziecie przychodzić na ten plac każdego dnia dziesięć minut po nauce u waszych Nauczycieli.
Mężczyzna w czarnym ubraniu z przytroczonym do skórzanego pasa mieczem przechadzał się wyprostowany przed dwunastką chłopców.
-Po trzygodzinnej nauce fechtunku będzie przerwa na posiłek. Potem udawać się będziecie na zajęcia do swych Nauczycieli. Uczyć się tam będziecie tajemnej wiedzy o wilkołakach i wampirach.
Jego buty chrzęściły na żwirze. Marin patrzył na jego długie, czarne włosy. Przypominały mu mięsożerne kruki unoszące się nad padliną.
-Nazywam się Lejlo, ale macie się do mnie zwracać Mistrzu.
Lejlo się zatrzymał- Nie słyszałem.
-Tak Mistrzu!- ryknęli chłopcy chórem.
-Rozejść się do pokoi. Od jutra zaczynacie.
***
-Witaj ponownie Marinie, usiądź.
Chłopak skłonił się przed Nemezis i usiadł na krześle.
-Wyrównaj oddech, masz napij się. -Nauczycielka nalała chłopakowi wina. -Jak było na nauce fechtunku?
Chłopak otarł pot z czoła.- Mistrz bardzo nas męczy. Ledwo żyje.
Nemezis oderwała wzrok od otwartej księgi leżącej na stole -Lejlo jest najlepszy w tym, co robi. Zaufaj mu, z pod jego skrzydeł wyszło naprawdę wielu dobrych łowców.
Chłopak z kwaśną miną  kiwnął głową. Wskazał palcem -Co to jest?
-To- odparła Nemezis uroczystym głosem- zbiór wiedzy o nieśmiertelnych. Informacje zawarte w tej księdze były zbierane przez pokolenia łowców i pieczołowicie spisywane. W całej Lakonii są tylko cztery egzemplarze w tym trzy u nas.
-A czwarta?
Kobieta pokręciła smutno głową, jej pszeniczne loki rozlały się na jej ramionach.- Kiedyś, przed wiekami została nam wykradziona. Od tej pory nikt z łowców jej nie widział.
Marin pochylił się w stronę Nauczycielki, aby przyjrzeć się dokładniej.
-Marinie- kobieta zmarszczyła nos- Pragnę abyś po nauce fechtunku, a przed popołudniową nauką u mnie odwiedził łaźnie. Możesz to dla mnie zrobić?
Chłopak wzruszył ramionami.- Teraz?
-Byłoby świetnie.
Odsunął się od stołu by wstać. Nemezis odetchnęła z ulgą.
-Pośpiesz się. Nie możemy opóźniać nauki.
Chłopak wyszedł z pokoju. Znając drogę na pamięć szybko przemykał przez wąskie korytarze prowadzące do łaźni. Nie patrząc uważnie na otoczenie zderzył się z Vanity.
-Ojej. Przepraszam.- Szybko zaczął zbierać porozrzucane dookoła jabłka.
-Nic nie szkodzi- Vanity masowała obolałe ramie. –Długo Cię nie widziałam. Jak Ci idzie nauka?
Podał jej kosz z jabłkami. –W porządku. Trudno mówić na razie o postępach. Ale… jest dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.-Cieszę się. A teraz wybacz, muszę iść do kuchni.
Chciała go wyminąć i odejść, ale Marin chwycił ją za ramie.
-Zaczekaj…
Popatrzyła na niego pytająco
-Może chciałabyś… pójść ze mną na spacer?
Cała twarz Marina oblała się szkarłatem.
-Może. – Odparła, po czym oddaliła się dumnym krokiem w stronę kuchni.
-Ty idioto! Co ty sobie myślałeś?- Zganił się w myślach. Rozczarowany poszedł się odświeżyć.
***
- Nie, nie siadaj. Dzisiaj lekcja odbędzie się w innym miejscu. Nie można ciągle zamykać się w czterech ścianach.
Marin miał trochę inne zdanie na ten temat. Po dzisiejszych ćwiczeniach z Lejlo był wykończony. Bolał go poza tym lewy bark, w, który dostał drewnianym mieczem.
-Jak sobie życzysz Nauczycielko. W takim razie, jeśli nie będzie dzisiaj nauki w bibliotece to gdzie?
Nemezis uśmiechnęła się tajemniczo. Jej zielona szata podkreślała kolor jej kocich oczu.
-Zobaczysz. Chodź.
Wyszła z komnaty nie czekając na chłopca ten jednak szybko ją dogonił.
-Powiedz mi- zaczęła patrząc gdzieś w dal-, co wiesz o wilkołakach?
Marin się zamyślił.- Niewiele, większość to informację z legend, różnych historii.
-Mimo wszystko powiedz mi, co wiesz.
- Są ludźmi potrafiącymi zmieniać się w wilki. Zabić je może srebrny sztylet wbity w serce lub ucięcie głowy. Im bliżej pełni tym ich oczy robią się coraz ciemniejsze. Pełnia ma wpływ…
Nemezis podniosła rękę.-Wystarczy. Większość rzeczy, jakie mi tu powiedziałeś to same głupoty. Ale nie przejmuj się zaradzimy temu. Bardzo szybko zaradzimy.
Marin kiwnął głową zawstydzony. Nagle zatrzymał się zdziwiony. Doszli do okrągłej polany leżącej na środku jasnego, pachnącego lasu. Leżały tam trzy głazy –jeden duży i dwa małe przypominające krzesła stojące wokół dużego owalnego stołu.
Nemezis wskazała chłopakowi jeden z mniejszych kamieni.
-Chodź. Usiądziemy.
Gdy Marin usiadł, kobieta wyciągnęła z przepastnej torby księgę, którą pokazywała ostatnio chłopakowi. Pogładziła aksamitną, czarną okładkę. Położyła księgę na kamiennym stole i otworzyła ją na pierwszej stronie.
Usiadła naprzeciwko chłopca.
-Kilka twoich informacji było fałszywych. W zasadzie wszystkie.
Rozsiadła się wygodniej.

-Czytaj chłopcze.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 3 cz.4

Nemezis przeciągnęła się na krześle.
– Na razie wystarczy tego przesłuchania. Może wina?
-Chętnie.– Marin sięgnął znudzony po kielich wypełniony czerwonym płynem. Przez najbliższe trzy godziny Nemezis wypytywała go o jakiejś nieistotne dla niego rzeczy, które skrupulatnie zapisywała na pergaminie.
-Po co jej wiedzieć ile mam rodzeństwa albo czy kiedykolwiek złamałem nogę? – Westchnął zniecierpliwiony. Napił się wina. Nie zdawał sobie sprawy, że znad kielicha dokładnie obserwuję go Nemezis. Jej bystre oczy rejestrowały każdą emocje chłopaka.
-Powiedz mi…, Czemu tu jesteś?
Marin popatrzył na nią zdziwiony. –Przecież zostałem tu doprowadzony.
Nemezis machnęła ręką.- Nie o to mi chodzi. Pytam, dlaczego chcesz zostać łowcą.
Marin się zamyślił.- Sam nie wiem. Czuje, że powinienem, coś jakby mnie... przyzywa? Czułem niepokój, że muszę się tu udać.- Popatrzył na nią- Czy to źle?
Nemezis spoglądała na niego zamyślona -Nie...Wręcz przeciwnie.
Uśmiechnęła się do niego.- Dziękuję Ci za interesującą rozmowę. Udaj się proszę teraz na korytarz. Tam czeka na ciebie mój sługa, on zaprowadzi cię do pokoju rekrutów.
Marin ukłonił się i wyszedł. Nemezis siedziała jeszcze zamyślona kilka minut. Po chwili wypiła jednym haustem wino i wyszła drzwiami ukrytymi za czerwoną kotarą.
***    
Marin spojrzał na swoich przyjaciół. Z ust Regiego wydobył się jęk.
-Jak to dłużej potrwa to nic z nas nie zostanie.
Mat skoczył na łóżko.-Oj tam. Przesadzasz. Ja czuje się doskonale.
Regie popatrzył na niego cierpiętniczym wzrokiem.-Wiesz, co? Dziwny jesteś.
Marin zachichotał. Oparł się wygodniej o ścianie, pod którą siedział.
-A ty, z czego się śmiejesz?
-Spójrzcie na siebie. Zachowujecie się jak małe kociaki.
Jeremi podszedł do okna.-Co się dziwisz? Czterech chłopaków i mały pokoik. To musi wróżyć kłopoty.
Marin kiwnął głową. Jego ta sytuacja też nie nastrajała pozytywnie. Gdy sługa Nemezis zaprowadził go do pokoju. Zdziwił się, że na tak małej przestrzeni ustawione zostały cztery łóżka. Na przeciwko było małe okienko z brązową zasłonką. W jednym z kątów stało biurko i drewniane krzesło z prostym oparciem. Sługa popatrzył na niego małymi oczkami, jego orli nos przypominał Marinowi dziób drapieżnego ptaka.
-Rozgość się. Przyjdę po ciebie rano.
-A kolacja?- Marin zapytał z wahaniem. Gdy zobaczył wzrok mężczyzny przeszedł go zimny dreszcz.
-Kolacja jest dla tych, którzy zasłużyli. A ty nic jeszcze nie zrobiłeś, prawda?
Marin uśmiechnął się zawstydzony. Odskoczył gwałtownie, gdy ten zamknął drzwi.
***
-Spokojnie Marin. Spróbuj jeszcze raz.
Marin pocił się i wysilał, lecz jego wysiłki szły na marne.-Przepraszam Nauczycielko, ale nic nie czuje.
Uśmiechnęła się do niego.-Nikomu nie udało się jeszcze wyczuć aury na początku szkolenia. Ważne jest żebyś próbował.
Marin kiwnął głową pocieszony. Pierwszym jego zadaniem na początku szkolenia była próba zlokalizowania aury Nemezis. Nauczycielka wytłumaczyła mu, że każda żywa istota posiada aurę- cienką, niematerialną powłokę okalającą ciało.
-Codziennie będziemy próbować. Kiedyś ci się uda. Pocieszę cię, gdy już nabędziesz tę umiejętność odpowiednio ćwicząc będziesz mógł poczuć jej zapach, a nawet zobaczyć kolor.
Nemezis odeszła od okna i usiadła naprzeciwko Marina. Miała dzisiaj na sobie niebieską szatę przewiązaną srebrną przepaską. Oparła dłoń na policzku.
-Powiedz mi. Jak myślisz, po co uczysz się wyczuwać aurę?
Marin zmarszczył czoło w wyrazie skupienia. W końcu się poddał.-Nie mam pojęcia.- Uśmiechnął się przepraszająco.
-Jak już wspominałam każde żywe ciało posiada aurę. Czegokolwiek dana żywa istota dotknie pozostawia ślad swojej aury, swego  rodzaju pieczęć, która jest połączona cienką nicią z właścicielem. Powiedz mi chłopcze. Jak wyśledzić wampira czy wilkołaka, gdy nie zostawia śladu i jest śmiertelnie cichy?
Marinowi rozjaśniły się oczy w nagłym przebłysku olśnienia.-Po aurze!
Kobieta uśmiechnęła się dumna z ucznia. -Otóż to. Po aurze. Łowca musi się jednak śpieszyć gdyż pozostałość po aurze zostaje tylko do kilku godzin.
- A jak najlepiej zabijać nieśmiertelnych?
Nemezis popatrzyła na niego uważnym wzrokiem.-O tym dowiesz się w późniejszym czasie. Na razie zgłębiamy wiedze o aurach.
Wstała od stołu i zaczęła przechadzać się tam i z powrotem. Zaczęła poważnym głosem: -Aura jest niepodzielną całością z ciałem, gdy umieramy...

Marin zsunął się na krześle.- Zapowiada się długa lekcja.-Westchnął.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Experimentum crusis cz.4

-Lou! Lou obudź się!
-Spadaj. Jeszcze kilka minut.
Odwróciłem się na drugi bok i szczelniej przykryłem kołdrą. Natręt musiał dać za wygraną, bo nikt mnie już nie szarpał.
-Lou wstawaj!
Sebastian brutalnym ruchem ściągnął ze mnie okrycie.
-Oszalałeś?!
Wyskoczyłem jak oparzony. Zapomniałem, że jestem jeszcze osłabiony. Opadłem z powrotem na łóżko. Zakręciło mi się w głowie.
-Jesteś słaby jak źrebak.
Popatrzyłem na niego ponurym wzrokiem.
-Nie zapominaj, kto Cię ciągnął przez kilka kilometrów.
Sebastian pomasował obolałe ramię.
-Fakt… Nie byłeś delikatny.
-Dajże spokój!
Wkurzyłem się. Obrażony na niego próbowałem wstać. Sebastian przyglądał mi się chwilę i z westchnieniem pomógł mi się podnieść.
-Nie tak gwałtownie! Wszystko mnie boli.
Skrzywiłem się.
Niezrażony moimi okrzykami zataszczył mnie na korytarz.
-Tak w ogóle…, kiedy się ocknąłeś? Jak Cię ostatnio widziałem byłeś jedną wielką kupką nieszczęścia.
-Szybko zdrowieje. Noga już prawie nie boli.
Faktycznie, gdy skupiłem się na jego postaci zauważyłem tylko ledwie widoczne utykanie.
Pociągnął mnie w stronę najbliższych drzwi. Słyszałem stamtąd gwar rozmów i czyichś śmiech.
-Chodź.
Weszliśmy do jasno oświetlonego pomieszczenia. Zadziwiła mnie mnogość różnych sprzętów w pokoju. Od kanap, foteli po stoły bilardowe. Rozglądając się po pomieszczeniu zauważyłem Szell w kącie pomieszczenia, siedziała na jednym z dużych foteli i zawzięcie o czymś dyskutowała z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Poprawiłem włosy i pokuśtykałem w jej stronę.
Gdy zauważyła, że się do niej zbliżam uśmiechnęła się promiennie. Zaparło mi dech w piersi. Jej uśmiech był niesamowity, rozświetlał całą jej twarz.
-Jak dobrze, że już doszedłeś do siebie. Alan postawił stówę, że już nie wstaniesz.
Chłopak uśmiechnął się do mnie zażenowany. Chcąc się zrehabilitować podsunął mi krzesło.
-Dzięki.
Usiadłem powstrzymując jęk. Każdy wstrząs odbijał się echem w mojej głowie. Miałem nadzieje, że moja głowa nie odpadnie i nie potoczy się gdzieś pod ścianę. Zamknąłem oczy by uspokoić zawroty głowy. Czułem mdłości.
Poczułem jak ktoś daje mi chłodny kompres na czoło. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Szell. Odpowiedziała uśmiechem.
***
Obudziłem się cały spocony z męczącego koszmaru. Próbując dojść do siebie wstałem i podszedłem do okna. Oparłem głowę o chłodną szybę. Szczypały mnie oczy, więc zamknąłem je na chwile. Stojąc tak kilka minut wsłuchiwałem się w nocną ciszę.
Czułem, że coś jest nie tak.
Żadnych jeżdżących po nocy samochodów, głośnej muzyki u sąsiada piętro wyżej. Westchnąłem. Zastanawiałem się ilu ludzi wciąż żyje.
Natura potrafi o siebie zadbać. Bawiąc się w Boga rozgniewaliśmy ją.
Ludzkość pozbawiona swojej techniki i atakowana z każdej strony chorobami już się nie podniesie. Obym nie dożył jej końca.
Klepnąłem się w czoło zaskoczony bezsensownością swoich myśli. Popatrzyłem w czarne niebo. Nagle moją twarz oświetlił błysk, a po chwili doszedł huk.
Burza.
Po kilku minutach rozpadało się na dobre i zaczął się burzowy pokaz. Niebo zdawało się być rozrywane przez tysiące świetlistych ostrzy.
Raz za razem: błysk i huk.

Ktoś nagle otworzył drzwi, podskoczyłem jak oparzony. W drzwiach stał Alan. Jego twarz wyrażała tylko jedno uczucie: strach.
-Co się stało?!
-Sebastian…
-Co Sebastian?!
Podbiegłem do niego.
-Sebastian jest chory. Inni też. To szybko się rozprzestrzenia.
Nie słuchałem go dalej. Podbiegłem jak na skrzydłach stronę jego pokoju. Słyszałem jak Alan biegnie za mną.
Wpadłem do pomieszczenia omalże nie wypluwając płuc. Przy łóżku siedziała Szell. Widziałem jej łzy, kiedy ocierała mu spoconą twarz.
-Lou… jak dobrze,…że jesteś.
Podszedłem do jego łóżka.
-No stary. Co tym razem symulujesz?
Popatrzyłem na jego twarz. Przestraszyłem się. Cały pokryty był brzydkimi liszajami. Alan stanął gdzieś za mną. Usłyszałem od niego tylko jedno:
-Czarna ospa.
-Niemożliwe. Tak szybko by się nie rozwijała.
Widziałem jak Szell chwyta się, jakichkolwiek przyczyn byle nie tych najgorszych. Alan popatrzył na nią ze smutkiem.
-Większość ludzi choruje. Wszyscy na to samo. Wiem, co to jest, bo się o tym uczyłem.-spuścił z żalem głowę- Przykro mi.
Szell rozpłakała się na dobre. Popatrzyłem na Alana.
-Jak szybko rozwija się choroba?
-Sebastian nie dożyje poranka.
Podszedłem do przyjaciela. Otarłem jego spocone czoło.
-No stary, wyjdziesz z tego.

Usiadłem przy jego łóżku. Zostałem z nim przez całą noc.

Nad ranem jego oczy rozbłysły.
-Lou…
Chwyciłem go za rękę.
-Jestem tu.
-Lou… czuje, że już nie… daleko.
Patrzył gdzieś przed siebie. Nie zwracał na mnie uwagi, gdy do niego wołałem. Poczułem, że ktoś odciąga mnie od jego łóżka. Walczyłem trochę, ale w końcu ustąpiłem. Łzy przesłoniły mi widok. W myślach kołatała mi się tylko twarz Sebastiana.
-Lou…
Popatrzyłem na Alana.
-Nic nie mów.
Pobiegłem przed siebie. Otworzyłem jakieś drzwi na oślep. Wypadłem na dwór. Deszcz zalał mi twarz i zmoczył moją bluzę. Zacząłem dygotać.
Biegłem przed siebie ogarnięty furią. Co chwilę błysk grzmotu oświetlał mi drogę. Zahaczyłem nogą o jakiś kamień i upadłem. Nie miałem siły się podnieść. Po chwili ukląkłem i zapłakałem gorzko. Ze łzami w oczach i ubrudzony błotem popatrzyłem w niebo.
-Boże! BOŻE! Jeśli tam jesteś to wiedz, że masz popieprzone poczucie humoru!!
Darłem się jak szaleniec zdzierając gardło.
-NIENAWIDZE CIĘ!
Na mój krzyk odpowiedziały tylko błyskawice. Gdy uspokoiłem się trochę wstałem z klęczek. Przeszedłem kilka chwiejnych kroków, gdy poczułem, że kręci mi się w głowie. Oparłem się ręką o najbliższe drzewo. Mając jakieś dziwne przeczucie podniosłem rękaw bluzy. Całą moją skórę pokrywały strupy i ropiejące rany.
Zwymiotowałem pod nogi.
Zacząłem uciekać. Uciekać przed samym sobą. Wiedziałem, że mój koniec jest już bliski. Nie mając już sił walczyć pozwoliłem ogarnąć się zmęczeniu. Rąbnąłem ciałem w błoto. Było mi wszystko jedno.
Wypruty z uczuć czekałem na śmierć.

Nadeszła.

środa, 3 lipca 2013

Neil Gaiman Amerykańcy bogowie

Książka napisana spokojnym, jednostajnym rytmem.
Opowiada -jak sam tytuł nam podpowiada- o bogach.
Świat jest pełen zapomnianych, opuszczonych bogów. W książce spotkamy się z bóstwami Egiptu, Azji, Afryki, Europy... Będziemy świadkami ich trudnej egzystencji w nowoczesnej Ameryce.

Cień- główny bohater opowiada nam o sobie i o niesamowitym świecie w jakim się znalazł. Wciąga nas w sam środek kłótni i niesnasek. Zobaczyć możemy, że pod wpływem bogów- którzy są bardziej ludzcy niż nam się wydawało- zmienia się z recydywisty na pożądanego, potrafiącego poświecić się człowieka.

Książka nie jest napisana łatwo i lekko. Wymaga od czytelnika dużego        samozaparcia i zainteresowania, jednakże jest lekturą, którą każdy fan fantasy powinien przeczytać.

                                                                                         Moja ocena: 6,5/10