-Boli?
-To znowu ty?
Chochlik usiadł na głowie konia.
Popatrzył z uśmiechem na mężczyznę.
-Już mówiłem, jesteśmy sobie…
Wędrowiec zepchnął go z konia i
popędził zwierzę do ostrego galopu. Pędził co tchu nie patrząc, gdzie jedzie.
Po kilku godzinach morderczej jazdy zatrzymał konia, zdyszany. Rozejrzał się
dookoła szukając jakiś ludzkich siedzib. W oddali koło niedużego lasku zobaczył
wieżę i kilka świątynnych budynków. Pogonił konia.
-Ojcze! Ojcze otwórz!
Mężczyzna dobijał się do drzwi tłukąc
w nie pięściami. Otworzyło się małe okienko i wyjrzały z nich oczy jednego z
braci.
-Czego chcesz?
-Muszę się wyspowiadać!
-Cóż żeś takiego zrobił, że ci tak
pilno do spowiedelnicy?
-Duchy diabelskie
mnie opętały. Żyć nie dają.
Twarz zakonnika zrobiła się szara. Z
hukiem zamknął małe okienko w drzwiach.
-Ojcze potrzebuje pomocy!
-Odejdź czarci pomiocie tam skąd
przyszedłeś.
Gdy zaczął wypowiadać jakieś mantry
odsyłające go głównie do diabła, wędrowiec odszedł starając się nie zwracać
uwagi na kąśliwe komentarze chochlika. Pod wieczór dotarł do niedużego zamku
górującego nad okolicą. Nie chcąc spotkać się z okrutnymi możnowładcami
rozłożył obóz nieopodal małej wsi. Piekąc upolowanego po drodze gryzonia
patrzył naburmuszony na chochlika.
-Po co uciekałeś?
Jedź… jest mało…
-Nie odzywaj się do mnie dziwadło.
…czasu…
-Czemu się opierasz? Wysłuchaj nas.
Mało… czasu.
-Nie opiera…
-Dość! Uciszcie się. Wszyscy!
Stwory ukrywające się poza kręgiem
światła zamilkły zdziwione. Mężczyzna wstał i zadeptał ognisko, wziął do ręki
upieczone mięso. Po chwili namysłu włożył go do worka i wsiadł na konia. Nie zważając
na dłonie, które obłapiały go ze wszystkich stron nie pozwalając odjechać parł
przed siebie. Gdy jakaś wyjątkowo nachalna dłoń chwyciła go za włosy, wyjął mały
nóż i wbił w ciało. Stwór krzyknął skrzekliwe i uciekł. Mężczyźnie mignął
opancerzony ogon.
Nie czekając aż wróci pogonił konia
do ostrego galopu, zwierzę nie przyzwyczajone do tak ostrego traktowania
parsknęło cicho i pognało przed siebie. Zimne dłonie oderwały się od jego
włosów i ubrania targając je na strzępy.
Ocierając policzek zadrapany do krwi, przyśpieszył jeszcze bardziej słysząc
ostry jazgot niespokojnych stworów. Zaczęły otaczać go ze wszystkich stron zostawiając tylko wąski prześwit, pognał w
tamtą stronę nie rozglądając się na boki. Wjechał w wąską dróżkę prowadzącą do
morza. Po chwili koń wywrócił się zakopując w piasku. Jeździec wstał pragnąc
uciec od zezłoszczonych stworów i ich wrednego skrzeku. Popatrzył na wzburzone
morze, to co zobaczył sprawiło, że zdrętwiał.
Chochlik pojawił się u jego boku.
-Mówiłem żebyś nas wysłuchał.
-Co to oznacza?
Przez wzburzone morze parła w stronę
lądu flota dużych statków. Były jeszcze zbyt daleko, by dało się ujrzeć pod
jaką płyną banderą.
-Zobaczysz.
Za późno…