poniedziałek, 26 sierpnia 2013

W zakamarkach wyobraźni... cz.2

-Boli?
-To znowu ty?
Chochlik usiadł na głowie konia. Popatrzył z uśmiechem na mężczyznę.
-Już mówiłem, jesteśmy sobie…
Wędrowiec zepchnął go z konia i popędził zwierzę do ostrego galopu. Pędził co tchu nie patrząc, gdzie jedzie. Po kilku godzinach morderczej jazdy zatrzymał konia, zdyszany. Rozejrzał się dookoła szukając jakiś ludzkich siedzib. W oddali koło niedużego lasku zobaczył wieżę i kilka świątynnych budynków. Pogonił konia.
-Ojcze! Ojcze otwórz!
Mężczyzna dobijał się do drzwi tłukąc w nie pięściami. Otworzyło się małe okienko i wyjrzały z nich oczy jednego z braci.
-Czego chcesz?
-Muszę się wyspowiadać!
-Cóż żeś takiego zrobił, że ci tak pilno do spowiedelnicy?
-Duchy diabelskie mnie opętały. Żyć nie dają.                                                                         
Twarz zakonnika zrobiła się szara. Z hukiem zamknął małe okienko w drzwiach.
-Ojcze potrzebuje pomocy!
-Odejdź czarci pomiocie tam skąd przyszedłeś.
Gdy zaczął wypowiadać jakieś mantry odsyłające go głównie do diabła, wędrowiec odszedł starając się nie zwracać uwagi na kąśliwe komentarze chochlika. Pod wieczór dotarł do niedużego zamku górującego nad okolicą. Nie chcąc spotkać się z okrutnymi możnowładcami rozłożył obóz nieopodal małej wsi. Piekąc upolowanego po drodze gryzonia patrzył naburmuszony na chochlika.
-Po co uciekałeś?
Jedź… jest mało…
-Nie odzywaj się do mnie dziwadło.
…czasu…
-Czemu się opierasz? Wysłuchaj nas.
Mało… czasu.
-Nie opiera…
-Dość! Uciszcie się. Wszyscy!
Stwory ukrywające się poza kręgiem światła zamilkły zdziwione. Mężczyzna wstał i zadeptał ognisko, wziął do ręki upieczone mięso. Po chwili namysłu włożył go do worka i wsiadł na konia. Nie zważając na dłonie, które obłapiały go ze wszystkich stron nie pozwalając odjechać parł przed siebie. Gdy jakaś wyjątkowo nachalna dłoń chwyciła go za włosy, wyjął mały nóż i wbił w ciało. Stwór krzyknął skrzekliwe i uciekł. Mężczyźnie mignął opancerzony ogon.
Nie czekając aż wróci pogonił konia do ostrego galopu, zwierzę nie przyzwyczajone do tak ostrego traktowania parsknęło cicho i pognało przed siebie. Zimne dłonie oderwały się od jego włosów i  ubrania targając je na strzępy. Ocierając policzek zadrapany do krwi, przyśpieszył jeszcze bardziej słysząc ostry jazgot niespokojnych stworów. Zaczęły otaczać go ze wszystkich stron  zostawiając tylko wąski prześwit, pognał w tamtą stronę nie rozglądając się na boki. Wjechał w wąską dróżkę prowadzącą do morza. Po chwili koń wywrócił się zakopując w piasku. Jeździec wstał pragnąc uciec od zezłoszczonych stworów i ich wrednego skrzeku. Popatrzył na wzburzone morze, to co zobaczył sprawiło, że zdrętwiał.
Chochlik pojawił się u jego boku.
-Mówiłem żebyś nas wysłuchał.
-Co to oznacza?
Przez wzburzone morze parła w stronę lądu flota dużych statków. Były jeszcze zbyt daleko, by dało się ujrzeć pod jaką płyną banderą.
-Zobaczysz.

Za późno…

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

W zakamarkach wyobraźni... cz.1



Pośród wzgórz, gdzie lśniąca wstęga zakręca łagodnie, a ptaki opowiadają śpiewne historie, zdąża dokądś znużony jeździec. Jego ubranie pokrywa gruba warstwa kurzu, a wychudzony koń potyka się o pobliskie kamienie. Twarz jego ma zacięty wyraz, oczy płoną groźnie.
Nie słuchaj ich. Nie słuchaj, bo będziesz potępiony!
-Dlaczego obawiasz się nas? Jesteśmy wszak owocem waszych wyobrażeń.
-Idź precz! Wracaj do tej swojej piekielnej czeluści, z której cię wywiało!
Zwierzątko prychnęło oburzone pokazując małe, zaostrzone kły i odleciało z furkotem skrzydełek.
-Szatańskie nasienie.
Koń potykając się po raz kolejny, parsknął w odpowiedzi.
-Musimy odpocząć, ledwo leziesz.
Skręcił konia w stronę majaczącego w oddali jeziorka. Odbijające się w nim promienie słońca nadawały mu wygląd tafli szczerego złota.
-Dlaczego nas nie słuchasz? Przemawia przez nas mądrość wieków.
Mały chochlik suszył swe srebrne skrzydełka siedząc na kamieniu pośrodku jeziora. Wędrowiec nie zwracając na niego uwagi poprowadził konia do wody, by mógł się napić. Spragnione zwierzę zaczęło pić chłodną ciecz. Jego nogi drżały zmęczone. Mężczyzna położył się na ziemi i przykrył derką. Ostatnie co zobaczył przed snem to skrzydełka odlatujące gdzieś daleko z gniewnym furkotem.
Chodź do nas…  Wysłuchaj!
Niebezpieczeństwo. Niebezp…
Wędrowiec obudził się z męczącego koszmaru zlany zimnym potem. Czarne niebo, rozświetlone milionem jasnych punkcików mrugało do niego uspokajająco.
-Obudziłeś się? To dobrze.
-Idź precz!
-To raczej nie możliwe. Jesteśmy sobie przeznaczeni, lepiej się z tym pogódź.
Mężczyzna wstał oburzony. Koc spadł na ziemię narażając go na zimy, wilgotny wiatr. Otrzepał mokre włosy.
-Cholerny deszcz.
Chochlik przycupnął na skraju siodła. Koń zaniepokojony obcym zapachem zastrzygł uszami.
-Lepiej się przygotuj.
Mężczyzna popatrzył na niego  z pode łba.
-Na co?- odburknął.
-Na wizytę.
Wędrowiec zrulował koc i włożył do worka przytroczonego do siodła. Wsiadł na konia przy okazji zrzucając chochlika i odjechał w stronę wschodzącego słońca. Pojedyncze promienie przedzierały się przez wzgórza zdwajając się być złocistymi dróżkami. Koń wypoczęty chętnie wiózł swego jeźdźca przez zielone morze traw i krzewów. W oddali majaczyły majestatyczne wzgórza porośnięte gęsto drzewami. Na polach pasły się owce. Mężczyzna wciągnął głęboko powietrze rozkoszując się zapachem traw. Przymknął na chwilę oczy.
Poczuł ogniste smagnięcie na swoim policzku. Otworzył oczy. Coś oślepiło go świecąc prosto w twarz. Skrzywił się gdy coś, a raczej ktoś wdarł się do jego umysłu. Przemknął jak piorun rozrywając wspomnienia i wszystkie myśli.
-Kim jesteś?!!
Gdy istota nie odpowiedziała. Ponowił pytanie.
Złe pytanie człowieku. Zadaj inne.
Wędrowiec pomyślał chwilę. Istota usatysfakcjonowana tokiem jego myśli mruknęła zachęcająco.
Już lepiej. Wypowiedz pytanie.
-Czego chcesz?
Pomocy.
Odpowiedź ta zbiła go z pantałyku, chrząknął zdziwiony.
-Nie mogę ci pomóc.
Skąd wiesz?
Nagle kontakt zerwał się jak pęknięta gumka. Człowiek zachwiał się w siodle zamroczony. Z jego uszu i nosa popłynęła ciepła krew. Gdy otworzył oczy widział w nich tylko czarne, migające plamy jakby patrzył prosto w słońce. Nigdzie nie było śladu po dziwnym przybyszu.

Hejka!

Niedawno, bo 25 lipca poleciałam razem z mą friend dhampirką19 do mojego brata Krisa do Irlandii. Pod wpływem urokliwych wzgórz i spokojnego aczkolwiek zimnego morza Irlandzkiego, a także na prośbę Krisa, który też coś tam szkrabie napisałam opowiadanie.
Miłego czytania!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 4 cz.1

Do karczmy pełnej gwaru i ludzi wszedł rosły mężczyzna odziany w skóry zwierząt. Usiadł przodem do drzwi i zamówił duży kufel młodego piwa. Podszedł do niego gruby, śmierdzący cebulą i serem karczmarz.
-Co cię do nas przywiało? O ile się nie mylę jesteś tu obcy.
Postawił z hukiem przed przybyszem dzban piwa. Traper popatrzył na niego swoimi czarnymi oczami. Po chwili ciszy, jaka nastała odpowiedział głębokim głosem:
-Przyszedłem sprzedać kilka skór i uzupełnić zapasy.
Karczmarz przysiadł się wyczuwając kompana do picia. Cała wioska wiedziała, że Les nigdy nie przepuścił okazji do napitku. Zuchwałym gestem nalał sobie pełny kubek piwa.
-Nalać Ci?
Traper skinął głową. Szybkim ruchem wziął swój kubek i oparł się wygodniej na krześle.
-Jak Ci na imię? Mi mówią Les.
Nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć karczmarz kończył pić drugi kubek.
-Szenue.
Les otarł pianę z ust.- Niezwykłe imię.
Szenue się uśmiechnął – W rzeczy samej.- Nachylił się w stronę wieśniaka. –Les wydarzyło się coś u was ostatnio? Jakieś… porwania?
Karczmarz beknął i podsunął kubek, który szybko został napełniony.
-O porwaniach nic nie słyszałem, ale… - rozejrzał się dookoła zaniepokojony- mówi się, że łowcy grasują na gościńcach –skrzywił się- te szumowiny przetrząsają okoliczne wsie, ludzi straszą.
Szenue jakby od niechcenia przybliżył się do mężczyzny. Dolał mu jeszcze piwa do kubka a sam zapomniał o swoim, który stał w rogu stołu.
-Mówisz, że łowcy grasują? A czego oni mogą szukać po wioskach? Myślą, że wieśniacy poukrywali wampiry po szafach?
Les wybuchnął gromkim śmiechem, wszystkie jego podbródki podrygiwały żwawo. Uderzył kilka razy otwartą dłonią w stół.
-A niech Cię Szenue! Tak odważnych słów można się spodziewać po człowieku tylko wielkiej odwagi bądź głupoty.
-Jedno nie wyklucza drugiego.
Karczmarz nadal się śmiejąc wstał i podszedł do chłopaka, który ukryty za workiem ziarna popijał niezapłacone piwo z butelki.
Szenue posiedział w karczmie jakiś czas przysłuchując się rozmowom wieśniaków. Dostał od córki karczmarza pół pieczonek kury i następny dzban piwa. Starał się nie zauważać jak dziewczyna, co chwila zerka na niego z nad lady. Zjadł posiłek jak najszybciej i przez nikogo niezauważony wyszedł na dwór.
Stojąc przed drzwiami karczmy oddychał głęboko próbując oczyścić płuca z odoru, jaki panował wewnątrz. Zamknął oczy i pozwolił, by jego wyczulone zmysły wyczuły świetlistą nić. Po kolorze i zapachu rozpoznał łowców. Syknął. Szybko skierował się w stronę lasu. Gdy wszedł za linię drzew zaklął siarczyście. Drugi mężczyzna bliźniaczo do niego podobny zbliżył się do Szenue prowadząc dwa konie.
-I jak? Dowiedziałeś się czegoś?
-A jakże! Można się było tego spodziewać. Idą za nami.
Horiszjo podał mu lejce.
-Ilu?
Wzruszył ramionami. –Wieśniak w karczmie nie podał liczby, ale wyczułem dwóch kilka kilometrów od nas.
Horiszjo westchnął.-Niedobrze. Musimy powiedzieć reszcie.

Obaj wsiedli na konie i popędzili je do galopu. Nie zauważyli, że w pewnej odległości od nich jadą dwie zakapturzone postaci.