poniedziałek, 8 lipca 2013

Experimentum crusis cz.4

-Lou! Lou obudź się!
-Spadaj. Jeszcze kilka minut.
Odwróciłem się na drugi bok i szczelniej przykryłem kołdrą. Natręt musiał dać za wygraną, bo nikt mnie już nie szarpał.
-Lou wstawaj!
Sebastian brutalnym ruchem ściągnął ze mnie okrycie.
-Oszalałeś?!
Wyskoczyłem jak oparzony. Zapomniałem, że jestem jeszcze osłabiony. Opadłem z powrotem na łóżko. Zakręciło mi się w głowie.
-Jesteś słaby jak źrebak.
Popatrzyłem na niego ponurym wzrokiem.
-Nie zapominaj, kto Cię ciągnął przez kilka kilometrów.
Sebastian pomasował obolałe ramię.
-Fakt… Nie byłeś delikatny.
-Dajże spokój!
Wkurzyłem się. Obrażony na niego próbowałem wstać. Sebastian przyglądał mi się chwilę i z westchnieniem pomógł mi się podnieść.
-Nie tak gwałtownie! Wszystko mnie boli.
Skrzywiłem się.
Niezrażony moimi okrzykami zataszczył mnie na korytarz.
-Tak w ogóle…, kiedy się ocknąłeś? Jak Cię ostatnio widziałem byłeś jedną wielką kupką nieszczęścia.
-Szybko zdrowieje. Noga już prawie nie boli.
Faktycznie, gdy skupiłem się na jego postaci zauważyłem tylko ledwie widoczne utykanie.
Pociągnął mnie w stronę najbliższych drzwi. Słyszałem stamtąd gwar rozmów i czyichś śmiech.
-Chodź.
Weszliśmy do jasno oświetlonego pomieszczenia. Zadziwiła mnie mnogość różnych sprzętów w pokoju. Od kanap, foteli po stoły bilardowe. Rozglądając się po pomieszczeniu zauważyłem Szell w kącie pomieszczenia, siedziała na jednym z dużych foteli i zawzięcie o czymś dyskutowała z chłopakiem siedzącym naprzeciwko. Poprawiłem włosy i pokuśtykałem w jej stronę.
Gdy zauważyła, że się do niej zbliżam uśmiechnęła się promiennie. Zaparło mi dech w piersi. Jej uśmiech był niesamowity, rozświetlał całą jej twarz.
-Jak dobrze, że już doszedłeś do siebie. Alan postawił stówę, że już nie wstaniesz.
Chłopak uśmiechnął się do mnie zażenowany. Chcąc się zrehabilitować podsunął mi krzesło.
-Dzięki.
Usiadłem powstrzymując jęk. Każdy wstrząs odbijał się echem w mojej głowie. Miałem nadzieje, że moja głowa nie odpadnie i nie potoczy się gdzieś pod ścianę. Zamknąłem oczy by uspokoić zawroty głowy. Czułem mdłości.
Poczułem jak ktoś daje mi chłodny kompres na czoło. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością do Szell. Odpowiedziała uśmiechem.
***
Obudziłem się cały spocony z męczącego koszmaru. Próbując dojść do siebie wstałem i podszedłem do okna. Oparłem głowę o chłodną szybę. Szczypały mnie oczy, więc zamknąłem je na chwile. Stojąc tak kilka minut wsłuchiwałem się w nocną ciszę.
Czułem, że coś jest nie tak.
Żadnych jeżdżących po nocy samochodów, głośnej muzyki u sąsiada piętro wyżej. Westchnąłem. Zastanawiałem się ilu ludzi wciąż żyje.
Natura potrafi o siebie zadbać. Bawiąc się w Boga rozgniewaliśmy ją.
Ludzkość pozbawiona swojej techniki i atakowana z każdej strony chorobami już się nie podniesie. Obym nie dożył jej końca.
Klepnąłem się w czoło zaskoczony bezsensownością swoich myśli. Popatrzyłem w czarne niebo. Nagle moją twarz oświetlił błysk, a po chwili doszedł huk.
Burza.
Po kilku minutach rozpadało się na dobre i zaczął się burzowy pokaz. Niebo zdawało się być rozrywane przez tysiące świetlistych ostrzy.
Raz za razem: błysk i huk.

Ktoś nagle otworzył drzwi, podskoczyłem jak oparzony. W drzwiach stał Alan. Jego twarz wyrażała tylko jedno uczucie: strach.
-Co się stało?!
-Sebastian…
-Co Sebastian?!
Podbiegłem do niego.
-Sebastian jest chory. Inni też. To szybko się rozprzestrzenia.
Nie słuchałem go dalej. Podbiegłem jak na skrzydłach stronę jego pokoju. Słyszałem jak Alan biegnie za mną.
Wpadłem do pomieszczenia omalże nie wypluwając płuc. Przy łóżku siedziała Szell. Widziałem jej łzy, kiedy ocierała mu spoconą twarz.
-Lou… jak dobrze,…że jesteś.
Podszedłem do jego łóżka.
-No stary. Co tym razem symulujesz?
Popatrzyłem na jego twarz. Przestraszyłem się. Cały pokryty był brzydkimi liszajami. Alan stanął gdzieś za mną. Usłyszałem od niego tylko jedno:
-Czarna ospa.
-Niemożliwe. Tak szybko by się nie rozwijała.
Widziałem jak Szell chwyta się, jakichkolwiek przyczyn byle nie tych najgorszych. Alan popatrzył na nią ze smutkiem.
-Większość ludzi choruje. Wszyscy na to samo. Wiem, co to jest, bo się o tym uczyłem.-spuścił z żalem głowę- Przykro mi.
Szell rozpłakała się na dobre. Popatrzyłem na Alana.
-Jak szybko rozwija się choroba?
-Sebastian nie dożyje poranka.
Podszedłem do przyjaciela. Otarłem jego spocone czoło.
-No stary, wyjdziesz z tego.

Usiadłem przy jego łóżku. Zostałem z nim przez całą noc.

Nad ranem jego oczy rozbłysły.
-Lou…
Chwyciłem go za rękę.
-Jestem tu.
-Lou… czuje, że już nie… daleko.
Patrzył gdzieś przed siebie. Nie zwracał na mnie uwagi, gdy do niego wołałem. Poczułem, że ktoś odciąga mnie od jego łóżka. Walczyłem trochę, ale w końcu ustąpiłem. Łzy przesłoniły mi widok. W myślach kołatała mi się tylko twarz Sebastiana.
-Lou…
Popatrzyłem na Alana.
-Nic nie mów.
Pobiegłem przed siebie. Otworzyłem jakieś drzwi na oślep. Wypadłem na dwór. Deszcz zalał mi twarz i zmoczył moją bluzę. Zacząłem dygotać.
Biegłem przed siebie ogarnięty furią. Co chwilę błysk grzmotu oświetlał mi drogę. Zahaczyłem nogą o jakiś kamień i upadłem. Nie miałem siły się podnieść. Po chwili ukląkłem i zapłakałem gorzko. Ze łzami w oczach i ubrudzony błotem popatrzyłem w niebo.
-Boże! BOŻE! Jeśli tam jesteś to wiedz, że masz popieprzone poczucie humoru!!
Darłem się jak szaleniec zdzierając gardło.
-NIENAWIDZE CIĘ!
Na mój krzyk odpowiedziały tylko błyskawice. Gdy uspokoiłem się trochę wstałem z klęczek. Przeszedłem kilka chwiejnych kroków, gdy poczułem, że kręci mi się w głowie. Oparłem się ręką o najbliższe drzewo. Mając jakieś dziwne przeczucie podniosłem rękaw bluzy. Całą moją skórę pokrywały strupy i ropiejące rany.
Zwymiotowałem pod nogi.
Zacząłem uciekać. Uciekać przed samym sobą. Wiedziałem, że mój koniec jest już bliski. Nie mając już sił walczyć pozwoliłem ogarnąć się zmęczeniu. Rąbnąłem ciałem w błoto. Było mi wszystko jedno.
Wypruty z uczuć czekałem na śmierć.

Nadeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Za każdy komentarz bardzo dziękujemy.
Możecie tu umieszczać swoje opinie nt. Krwawej strzały i wskazówki.