Mroźny,
mocny wiatr szarpie ubraniami dwóch wędrowców. Zimne podmuchy wdzierają się do
oczu i nosa powodując dreszcze. Przybysze czują głębokie pomrukiwania okolicy,
to miejsce ich nie chce, wysyła nieme groźby. Przyspieszają prąc przed siebie z
oślim uporem. Ubrania łomotają na wietrze co upodabnia ich do dużych,
groteskowych ptaków. Drobna kobieta przystaje, by odgarnąć mokre kosmyki z
twarzy.
-Aaron!
Mężczyzna
posłał kobiecie pytające spojrzenie.
-Popatrz.
Aaron
spojrzał we wskazanym kierunku. Zmrużył oczy, by lepiej widzieć. Daleko na horyzoncie,
wśród burzy i zawiei zobaczył postać kierującą się w ich stronę. Impulsy jakie
wysyłała sprawiały, że czuł na sobie zimne, mokre macki. Wziął kobietę pod rękę
i pociągnął za sobą zmuszając ją do biegu.
-Co to
jest?
-Nie wiem
Cecil.
Kobieta
zadrżała. Aaron wyczuwając, że to nie tylko zimno przytulił siostrę. Wyszeptał
jej w mokre włosy tylko jedno słowo:
-Biegnij!
Chwycił
ją za rękę i począł biec w stronę miasta majaczącego w oddali mamiąc obietnicą
ciepłego jedzenia i suchego pokoju. Mężczyzna kierowany impulsem, odwrócił się
za siebie. Przystanął zdziwiony gdyż po zjawie nie było śladu. Na horyzoncie
widać było tylko ciemne góry i kilka marnych, niskich drzew. Cecil krzyknęła
cicho. Zjawa pojawiła się nagle jakby wyszła z pod ziemi. Aaron zaklął
siarczyście, nie uwzględnił nierówności terenu, a tymczasem istota pokonała połowę
dystansu zbliżając się do nich niebezpiecznie szybko.
-Nie
uciekniemy jej.- W głosie Cecil słychać było grozę. Popatrzyła na brata oczami
szeroko otwartymi ze strachu. Zawierzając swój los bogom Aaron zdjął z ramienia
półautomatyczny karabin. Przystawił go do policzka by móc swobodnie mierzyć i
odblokował broń. Na szeroko rozstawionych nogach czekał aż zjawa zbliży się do
nich na odległość strzału. Po chwili zauważył, że sytuacja zaczęła się
zmieniać. Postać zamiast zbliżać się do nich w zatrważającym tempie przystanęła
jakby nasłuchując. Zaczęła biec jakby przed czymś uciekając. Do uszu podróżnych
doszedł ostry, nasycony strachem skrzek. Aaron i Cecil sapnęli ze zdziwienia,
gdy na horyzoncie pojawiła się kula błękitnego ognia kierując się śladem zjawy.
Szybko ją dogoniła i pochłonęła, wybuchając dziesięć metrów w górę. Dwie istoty
walczyły ze sobą zawzięcie powodując małe wybuchy okolicznych zasp. Gorący
pochodzący od kuli ognia wiatr uderzył Cecil zwalając ją z nóg.
-Co to
jest?!
Aaron
próbując przekrzyczeć tumult związany z walką i zawieruchą wyciągnął do niej
dłonie pomagając wstać.
-Nie
wiem!!
Cecil nie
usłyszała choć byli blisko siebie. Przytuliła się do brata szukając wsparcia i
otuchy. Stali objęci po środku zawiei, szarpani na przemian przez mroźny i
gorący wiatr. Gdy burza osiągnęła apogeum ryk wiatru był tak potężny, że Aaron
był pewny, że zaraz zginą. Przytulił się mocniej do Cecil chcąc dać jej jak
najwięcej ciepła i uchronić przed wiatrem i śniegiem wdzierającym się pod
ubranie. Naraz pośród huku usłyszeli głośny, powodujący ból głowy krzyk. Cecil
skrzywiła się i zatkała uszy dłońmi chcąc ograniczyć nieprzyjemny hałas. Skrzek
unosił się jeszcze parę sekund i zakończył jedną, drżącą nutą. W tym samym momencie
burza ucichła. Aaron zachwiał się nieprzygotowany na nagły brak bodźców
atakujących ich z każdej strony. Rozejrzał się wokoło szukając walczących
istot, jednak w momencie w którym zniknęła burza zniknęli i oni. Cecil
otrzepała ubranie i popatrzyła wyczekująco na brata. Wziął ją za dłoń i
pociągnął w stronę nadal odległych i kuszących zabudowań. Bez słowa, w
milczeniu, po kilku godzinach dotarli do głównej bramy miasta. Nim weszli
zostali zatrzymani przez dwóch strażników i doprowadzeni do budynku
mieszczącego się zaraz za bramą. Jeden z mężczyzn zapukał w grube, metalowe
drzwi i otworzył je jednym pchnięciem. Aaron i Cecil zostali zaprowadzeni do
urzędnika miasta trudniącego się spisem ludności.