Cztery
postaci przycupnięte na skraju urwiska obserwują niewielkie miasto schronione
pod szklaną kopułą. Ich czarne, poszarpane płaszcze łomotają na wietrze, a
kaptury osłaniają twarze.
-Jest tu?
Jeden ze
stworów poruszył się niespokojnie
wdychając głęboko powietrze, jego kocie oczy przymknęły się na chwilę
kryjąc czarci blask.
-Tak.
Wyczułbym go nawet gdyby schronił się pod ziemią. Śmierdzi ludzką krwią.
-Tym
lepiej. Ludzkich łatwiej złapać.
Stwór
mruknął coś w odpowiedzi, nie przekonany. Wstał szybko depcząc i tak już ubogą roślinność.
Jeden z pobratymców kucający przy ziemi skierował swe jasno płonące oczy na
towarzysza.
-Co
teraz?
-Idziemy
po człowieka.
Najwyższy
ze stworów rozłożył swój czarny płaszcz, który okazał się dużymi, poszarpanymi
skrzydłami. Wzbił się w powietrze wywołując małe zawirowania pełne drobinek
lodu. Reszta towarzyszy poszła za jego przykładem. Grupka stworów mając
rozłożone wyglądała jak wielka, burzowa chmura. Faktura ich skórzanych skrzydeł
przypominała skórę węza mieniąc się mdłymi kolorami i lekko odbijając
księżycową poświatę. Mroczna, wężowa chmura skierowała się w stronę jasno
oświetlonego miasta.
mój ulubiony fragment <3
OdpowiedzUsuńBędzie więcej, zapewniam.
Usuń