Wstała z nadzieją, że to Marin wraca. Gdy
zobaczyła w oddali dwoje postawnych jeźdźców, jej nadzieja ustąpiła miejsca
rozczarowaniu. Obserwowała mężczyzn, gdy ci zbliżali się w jej stronę. Eleni
zauważyła, że to jacyś nieznani przybysze. Nigdy nie widziała ich w wiosce. Jej
rozmyślania przerwał coraz głośniejszy dźwięk kopyt. Mężczyźni byli już na tyle
blisko, że Eleni mogła się im przyjrzeć. Mieli na sobie ubranie z wyprawionej
skóry. Każdy z nich miał u boku przytroczony miecz. Mieli długie włosy, jeden
miał jasne, a drugi ciemne jak noc. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że
mogą być niebezpieczni, a ona jest sama i nikt nie wie, gdzie jest. Po jej
plecach przeszedł dreszcz. Eleni pierwszy raz poczuła czym jest strach. Dwaj
mężczyźni zatrzymali się przed nią.
-Co taka ładna dziewka robi sama
nad rzeką? –powiedział ten o jasnych włosach i zsiadł z konia.
-W okolicy jest niebezpiecznie
dla takich ładnych sarenek jak ty. –dodał drugi i również zeskoczył z konia
stając z nią.
-Moi rodzice zbierają chrust
niedaleko. Wiedzą, gdzie jestem.
-A mi się wydaje, że nie.
–powiedział ciemnowłosy. –Jesteś tylko ty i my.
Eleni cała pociła się ze
strachu.
-Spróbuj mnie tylko tknąć, a
pożałujesz. –krzyknęła.
-Akurat. –ten o ciemnych włosach
zatkał jej usta dłonią by nie mogła krzyczeć. –Ale nam się kąsek trafił.
Eleni wierzgała w silnym
uchwycie mężczyzny. Z jej ust wydobył się stłumiony pisk.
-Jaka żywotna. –zarechotał
blondyn. Zaczął się do niej zbliżać -Zobaczymy jaka będzie, gdy… -nie dokończył.
Nie było mu dane. Nagle ni stąd ni z zowąd pojawiła się rosła sylwetka, która
powaliła blondyna jednym ciosem miecza. Brunet zaklął, rzucił Eleni na ziemię,
a sam wyciągnął mocny krótki miecz z pochwy. Nie zdążył nim nawet zamachnąć.
Został ugodzony w brzuch ze śmiercionośną precyzją. Eleni niewiele z tego
zobaczyła. Masowała wykręcone ręce i stłuczony łokieć, na który upadła.
Wszystko działo się tak szybko… Gdy dotarło do niej, że została uratowana,
spojrzała na swego wybawcę. Od razu poznała te ciemne oczy. Śniła o nich tyle
nocy…
-Wszystko w porządku? –zapytał.
–Nie zrobili ci krzywdy?
-Chyba nie… -wymamrotała.
Patrzyła z przerażeniem na ciała dwóch oprychów. Zasłonił jej widok.
-Chodź, odwiozę cię do domu.
–podał jej dłoń. –Co robiłaś sama nad rzeką? –zapytał z troską, ale Eleni już
nie myślała o tym co ją spotkało. Pochłaniała oczami każdy skrawek jego ciała,
wsłuchiwała się w głęboki głos.
-Co tu robisz, panie? –zapytała.
-Niedaleko jest mój obóz. I
proszę, nie mów do mnie panie. Jestem Horiszjo. –pomógł jej wsiąść na swego
konia.
-A ja jestem Eleni. –powiedziała
nieśmiało. Zesztywniała, gdy poczuła za sobą jego twarde ciało. Owionął ją
zapach koni, lasu i… mężczyzny. W ciszy udali się do domu Eleni. Dziewczyna
wdychała jego zapach. Jego zarost tarł ją w policzek. Eleni poczuła, że serce
wali jej jak młotem. I była pewna, że on skądś o tym wie. Ta myśl sprawiła jej
przyjemność. By odciągnąć myśli od zdrożnych ścieżek skupiła się na jeździe.
Horiszjo pewnie prowadził swego konia. Według Eleni był to wspaniały
wierzchowiec o pięknej ciemniej maści. Dumnie wiózł ich przez ciemny las i
zdradliwe wąwozy. Była pod urokiem dzisiejszej nocy. Nie zauważyła, że już
dojechali do wioski. Eleni zrobiło się żal, że to już koniec ich przejażdżki.
Horiszjo pomógł jej zsiąść z konia. Gdy poczuła jego dłonie na swoim ciele,
zadrżała.
-Wszystko w pożarku? –zapytał.
-Tak. I dziękuję za…hm… pomoc.
–wydukała. Horiszjo uśmiechnął się. Jego włosy skrzyły się w księżycowym
świetle.
-Nie chodź tam sama. Obiecaj mi
to. –jego oczy patrzyły na nią poważnie. Eleni uśmiechnęła się leciutko
-Dziękuję Horiszjo
–wypowiedzenie jego imienia sprawiało jej przyjemność.
-Do zobaczenia. –Eleni pobiegła
do karczmy, nie zważając na szczekanie psów. Horiszjo czekał aż wejdzie do
domu. Dopiero potem spiął konia i odjechał.
No,no, no polubiłam tego Horiszjo. Akcja się rozkręca, a ja pędzę po więcej :)
OdpowiedzUsuń