poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział 2 cz.1



Horiszjo wyszedł z namiotu w bezgwiezdną noc. Jego zwalista sylwetka i blond włosy do ramion dawały mu wygląd niedźwiedzia, tylko oczy miały ludzki charakter. Raz złote, raz czarne zdawały się być zwierciadłem jego duszy. Przeciągnął się aż chrupło mu w kościach. Rozejrzał się dookoła i poszedł w stronę bruneta o pociągłej twarzy. Ten na widok swego wodza wstał i kiwnął głową. Horiszjo w odpowiedzi zrobił to samo.
-Wrócił już Horako? –zapytał Horiszjo.
-Jeszcze nie. Musiał jechać za same Góry Skaliste, aby złapać Sena. Łajdak podpalił kilka domów w okolicy zanim zbiegł. Co z nim zrobisz?
Horiszjo zmarszczył czoło.
-Nie wiem jeszcze, był dobrym towarzyszem lecz to co zrobił…
-Nie posłuchał cię Horiszjo. Nie posłuchał rozkazu wodza. Na to jest tylko jedna kara. –Szenue mówiąc to, był oparty o bok swego wierzchowca. Horiszjo usiadł na pobliskim kamieniu.
-Wiem przecież. Nie ty będziesz mi mówił co mam robić. –na te słowa Szenue się roześmiał.
-Widzę, że zbliżające się pełnia księżyca działa na ciebie jak płachta na byka. A może to działanie tej małej zielonookiej kocicy? Doprawdy dorodna sztuka.
Horiszjo roześmiał się.
-Księżyc mąci ci rozum, Szenue. Bywaj.
Ciągle się śmiejąc wstał i poszedł w stronę rzeki, aby obmyć swe zmęczone wędrówką ciało.

***
  
-Horiszjo wstań! Horako wrócił! –Szenue wszedł do namiotu. Ten otworzył złociste oczy, jego nagi tors owionął chłodny wiatr z zewnątrz.
-Kiedy? Czy złapał… -wstał z posłania i zaczął ubierać koszulę.
-Tak, nawet go nie pokiereszował zbytnio. Imponujące osiągnięcie biorąc pod uwagę naszą hm… naturę.
Horiszjo przeczesał swe włosy palcami poczuł na twarzy twardy zarost.
-Trzeba się będzie ogolić. –pomyślał. Przytoczył do pasa miecz i wyszedł za Szenue na zewnątrz. Owionął go zapach trawy i dojrzałego zboża.
-Zbliżają się sianokosy. Ludzie wyjdą na pola. Niebezpiecznie, niebezp…
Jego rozmyślania przerwało rżenie koni i ostry zapach krwi. Jego nozdrza rozszerzyły się w poszukiwaniu źródła zapachu.
-Tam. –Szenue wskazał ręką. Horiszjo spojrzał we wskazaną stronę. Jego oczom ukazał się dość przykry widok: mężczyzna o jasnych, krótkich włosach z przytoczonym do pasa mieczem i z łukiem na plecach taszczył jakiś tobół za koniem związany liną. Wokół blondyna i jego konia utworzył się mały pierścień mężczyzn, było słychać ich głośne śmiechy i cichy jęk wydobywający się z worka. Horiszjo podszedł do zebranych, popatrzył na blondyna i powiedział:
-Jak łowy, Horako, udane?
-A jakże, udało mi się złapać co nie co. –mówiąc to podszedł do ruszającego się toboła. Wyciągnął krótki myśliwski miecz i ukucnął nad jeńcem. Jednym szybkim ruchem przeciął supeł i rozciął worek. Wyciągnął stamtąd poobijanego, brudnego od ziemi i własnej krwi, mężczyznę. Ten popatrzył na nich dziko. Splunął pod nogi wodza. Dostał kopniaka w brzuch od któregoś z mężczyzn.
-Wystarczy! Nie bijcie go więcej. Jest już wystarczająco poobijany. –popatrzył na jeńca z pogardą. –Przynieście go do mojego namiotu. –popatrzył w dzikie oczy pełne nienawiści, odpowiedział tym samym po czym odwrócił się i odszedł w stronę namiotów. Słyszał ciche przekleństwa i przepychanki, gdy dwóch mężczyzn próbowało zaciągnąć Sena do namiotu. Mężczyzna wyraźnie próbował uciec lecz był zbyt poobijany i słaby, aby jego wysiłki osiągnęły jakiś rezultat. W końcu zrezygnował i pogodzony  z losem dał się zataszczyć we wskazanym kierunku.

1 komentarz:

  1. Świetne, genialne, nie mam słów. Idealnie wczuwasz się w klimat, jaki wykreowałaś w opowiadaniu.
    Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń

Za każdy komentarz bardzo dziękujemy.
Możecie tu umieszczać swoje opinie nt. Krwawej strzały i wskazówki.